Wiosenne poranki nad północną Anglią były uważane (przez Anglików oczywiście) za najpiękniejsze zjawiska tego świata. Jednakże na największe wyrazy uznania zasługiwały wschody słońca, które ślamazarnie wypełzało zza zielonych wzgórz, zabarwiając niebo na pomarańczowo. Temu zjawisku przyglądała się z zachwytem para wtulonych w siebie młodych ludzi, leżących na szczycie pagórka, w bliżej nieokreślonym punkcie dystryktu Leeds.
- Musimy się zbierać – powiedział brunet, przyciągając do siebie drobną blondynkę i ucałował lekko jej czoło. Dziewczyna westchnęła i niechętnie podniosła się z jego bluzy, po czym poprawiła swoje rozwichrzone włosy.
A kiedy on wstał i otrzepał ubrudzone trawą ubranie, słońce znalazło już sobie dogodne miejsce na niebie, rozświetlając blado całą okolicę. Popatrzył na swoją towarzyszkę i uśmiechnął się czule, widząc jak przeciągle ziewa i próbuje rozciągnąć swoje drobne ramiona. Podszedł bliżej, przygarnął ją do siebie i nim zdążyła zareagować, skradł jej krótki pocałunek. Zachichotała cicho przy jego ustach i wtuliła się w ciepłe ramiona, czując na skórze chłód poranka.
Rozejrzała się dookoła i jedyną rzeczą, którą spostrzegła była wszechogarniająca mgła. Poczuła jak dreszcz przeszywa jej plecy na samą myśl o zimnie i wilgoci, więc ścisnęła go mocniej. Kiedy znów popatrzyła na bruneta, dostrzegła cwaniacki uśmieszek i lekko przymrużone oczy.
- O co chodzi? – zapytała niepewnie, nie wiedząc jak reagować na taki wyraz jego twarzy. – Zayn?
- Patrzę na te twoje krzywo zapięte guziczki i…– nie dokończył, bo po prostu zabrakło mu słów i przetarł dłońmi twarz. Zerknęła na swoją koszulę i dostrzegła, że rzeczywiście była źle zapięta, więc poprawiła to zręcznie i popatrzyła na chłopaka z wyrzutem. – No co?
- Nic – odpowiedziała ze śmiechem i ucałowała jego policzek, spotykając się z zarostem. – Au! Masz się tego natychmiastowo pozbyć!!
Brunet uśmiechnął się i złapał jej rękę, po czym w wyśmienitym humorze zeszli na dół, do jej samochodu i pojechali do Bradford, gdzie spędzili kolejną godzinę nie mogąc się pożegnać. Gdy wszedł do domu i przywitał się z rodziną, wymyślając na poczekaniu wymówkę o przeniesionym na inną godzinę locie, powędrował do swojej starej sypialni, w której teraz mieścił się pokój dla gości i padł na łóżko. Nie miał ochoty na nic, z wyjątkiem odnalezienia Carol w swoich ramionach po raz kolejny.
Spacerując środkiem wąskiej, betonowej alejki w parku miejskim nieznanego miasta i patrząc przed siebie niewidzącym wzrokiem, człowiek może miewać przeróżne myśli. Tego słonecznego południa moją pełną wątpliwości głowę, jak zwykle ostatnio, wypełniały niekończące się zapisy pytań bez odpowiedzi. Miałem wrażenie, że los czyta te pytania jak nuty i gra moimi emocjami jakąś kuriozalną melodię, która zdawała się nie kończyć. Przetarłem dłońmi twarz i wziąłem kilka głębszych oddechów, uprzednio siadając na pobliskiej ławce.
Toczyłem teraz tę słynną wewnętrzną walkę serca z rozumem. Wiedziałem o tym doskonale, mimo, że starałem się odepchnąć tę świadomość gdzieś za siebie. Problem na pozór wydawał się błahy – bo niby czym jest zwykłe zapukanie do drzwi atrakcyjnej kobiety. Jednakże w moim przypadku większość rzeczy, które robiłem miały jakiś głębszy sens. Znałem siebie i wiedziałem, że każdy krok, który postawię w swoim życiu musi być dobrze przemyślany i do czegoś prowadzić. Nie byłem spontaniczny, szalony ani odważny, jak moi przyjaciele. Wrodzony pedantyzm i zapobiegawczość, nutka dystansu i równocześnie ciągły niepokój o bliskich. Co za irytująca mieszanka. Nie dziwo, że chłopaki nazywają mnie „Daddy Directioner”.
Właśnie dlatego coś, co dla większości ludzi jest nic nie znaczącym banałem, mnie sprawia ogromne trudności. Po tak wielu godzinach przemyśleń byłem niemal pewien, że znalazłem ten ideał, którego tak długo szukałem. Nie musiałem wcale dobrze jej znać. Świadomość istnienia realnej osoby, która dotychczas była tylko mrzonką podświadomości sprawiała, że wpadłem po uszy. Pytanie, czy powinienem to ciągnąć i podążać za pragnieniem, czy wrócić do swojego realnego świata, w którym niema miejsca na miłosne uniesienia. Spotkanie z Annaleą będzie przełomem, bez względu na to jak się potoczy. Jeśli spotkam się z odrzuceniem…
Wzdrygnąłem się lekko i poczułem, jak po karku przebiega mi zimny i nieprzyjemny dreszcz. Nawet nie chciałem o tym myśleć, z góry mogąc przewidzieć konsekwencje. Nikt przecież nie znał Liama Payne’ a tak, jak on sam, nieprawdaż? Miałem świadomość, że nawet po tak długim czasie wspólnego występowania, życia razem na co dzień i prawdziwej przyjaźni przyjaciele wciąż do końca mnie nie rozgryźli. A przynajmniej nie na tyle, na ile ja poznałem ich. Już sam nie wiedziałem, czy cieszyć się, że nie potrafią dostrzec przywdziewanej przeze mnie niekiedy maski, czy też wyć i błagać o pomoc.
Posiedziałem w parku jeszcze kilkanaście dobrych minut, obserwując przechodniów i nadaremnie próbując zająć czymś swoje myśli, a następnie wróciłem do swojego samochodu, zaparkowanego przecznicę dalej. Gdy odpaliłem silnik, od razu włączyłem też radio i ruszyłem w kierunku swojego hotelu. Przynajmniej w trakcie prowadzenia mogłem skupić się na czymś innym, niż postać Annalei. Chwilę później znalazłem się wewnątrz dość sporego pokoju z wielkim łóżkiem, który dla siebie wynająłem i usiadłem na balkonie, uprzednio zabierając ze stołu butelkę wody. Wlepiłem wzrok w korony pobliskich drzew, lekko bujane wiatrem i pociągnąłem spory łyk. Już sam przyjazd tutaj dobrze mi zrobił. Przesiadując cały czas wewnątrz naszego mieszkania, dostawałem szału. Czwórka debili i Kevin, który w zaistniałej sytuacji wydawał się najnormalniejszy, będąc przy tym wypchanym gołębiem. Ale teraz, gdy wszyscy pozostali wyjechali, postanowiłem dać Styles’ owi od siebie odpocząć.
Oparłem głowę o ścianę i przymknąłem oczy, chcąc oddać się chwili bezwładu, jednakże mój spokój zakłócił brzęk telefonu dobiegający z pokoju. Podniosłem się i podszedłem do stołu, by wziąć go do ręki, a gdy przeczytałem, kto jest nadawcą połączenia, moje serce zamarło.
- Cześć Liam – usłyszałem jej pogodny głos gdy nacisnąłem zieloną słuchawkę. W oddali dało się słyszeć radosny śmiech Franka. Przełknąłem ślinę i przetarłem dłonią twarz, co pomogło mi zebrać myśli i wydusić z siebie cokolwiek. – Co słychać?
- Wszystko dobrze – odpowiedziałem z trudem i usiadłem na łóżku. – Co robisz Frankowi?
- Wierz, albo nie, ale tarzam go nogą po dywanie – zaśmiała się pod nosem, a potem ciężko westchnęła. – Dawno się nie widzieliśmy. W ogóle coś zamilkłeś…
- Przepraszam – burknąłem, rozpinając guzik koszuli. Musiałem wymyślić coś na poczekaniu, bo przecież nie powiem jej, że tonąłem w strachu i wątpliwościach. – Po prostu musiałem ogarnąć parę spraw, nie miej mi za złe..
- Spoko – odpowiedziała krótko i usłyszałem ciche trzaśnięcie. – Okej, jestem na balkonie, możemy normalnie rozmawiać. Na pewno wszystko dobrze? Brzmisz smutno.
- Jestem zmęczony – odpowiedziałem, ziewając jak na zawołanie. – Ale teraz mam już mnóstwo wolnego czasu, który mogę jakoś spożytkować…
- Oh, w takim razie muszę dowiedzieć się, kiedy znów pojedziemy do Londynu – powiedziała, nieco obniżając swój ton. – Liam…?
- Tak?
- Stęskniłam się za tobą – odpowiedziała ze śmiechem, a ja poczułem się, jakby ktoś zalał wnętrze mojego ciała słodkim budyniem. Uśmiechnąłem się mimowolnie i naszła mnie nagła ochota na ucałowanie swojego telefonu. Od razu poczułem się lepiej i stres gdzieś odpłynął.
- Ja też – mruknąłem do słuchawki, podnosząc się i zgarnąłem z oparcia swoją skórzaną kurtkę, w której znajdowały się kluczyki. Podjąłem decyzję w przeciągu sekundy. A co? Jak szaleć to szaleć. – A poza tym, mam dla ciebie małą niespodziankę.
- Doprawdy? – zaciekawiła się. – Jaką?
- Dowiesz się w swoim czasie. W końcu to niespodzianka – zamknąłem drzwi i zbiegłem schodami w dół, by po krótkiej chwili znaleźć się przy swoim samochodzie. – Cieszę się, że zadzwoniłaś.
- No mam nadzieję – ledwo zdążyła to powiedzieć, a coś znów trzasnęło nieopodal niej. – Już kończę, zaraz będę na dole. Tak. Dobrze. Okej, przepraszam, Brian. Halo Liam, przepraszam to nie do ciebie.
- Hm, okej – wsiadłem do środka i odpaliłem. – Co dzisiaj będziesz robić?
- Zjem obiad i będę musiała pouczyć się nieco – westchnęła. – Taka piękna pogoda zmarnowana. No nic, będę się żegnała. Do usłyszenia.
- Pa – nacisnąłem czerwoną słuchawkę, po czym pogrzebałem w starych wiadomościach, w poszukiwaniu jej dokładnego adresu. Kiedy się odnalazł, wpisałem go do mapy gps i położyłem , telefon na fotelu pasażera. Sekundkę później odezwał się automatyczny pilot, który poprowadził mnie prosto pod jej dom. Przez całą drogę zadawałem sobie tylko jedno pytanie – kim do cholery jest Brian?
Wychodząc z pojazdu poczułem, jak nogi zaczęły mi się lekko trząść. Oparłem się więc o maskę i schowałem twarz w dłoniach, próbując nieco uspokoić. Masz paranoję, pomyślałem sobie i wziąłem kilka głębszych oddechów, lecz zdenerwowanie jedynie się spotęgowało. Rozejrzałem się więc dookoła i lekko zaparło mi dech. Dom moich rodziców był duży i ładny, ale przy olbrzymiej willi Gate’ ów prezentował się co najmniej marnie. Sama parcela była tak olbrzymia, że zdawała się nie kończyć. Budynek, wykonany z szarego kamienia, z trzech stron otoczony był bujną roślinnością, z kolei na froncie mieścił się długi pojazd usypany ze żwiru i idealnie skoszony trawnik. Omiotłem wzrokiem dwa piętra oraz poddasze, a także garaż i przeszło mi przez myśl, że Annalea wychowując się tutaj, musiała czuć się jak księżniczka nawet, jeśli pracowała w służbie. Po dłuższej chwili wpatrywania się w tę fortecę, którą trudno było nazwać domem, postanowiłem wreszcie podejść do domofonu i zadzwonić.
- Dom państwa Gate’ ów, słucham? – odezwał się męski głos.
- Dzień dobry, moje nazwisko Adams – powiedziałem, drapiąc się po karku. – Jestem przyjacielem Annalei i chciałem tylko odebrać swoją książkę.
- Proszę – odpowiedział głos i po chwili usłyszałem brzęczenie domofonu. Przeszedłem długą alejką i niepewnie zapukałem do drzwi, które otworzył mi jakiś rudy mężczyzna. – Proszę wejść. Annalea zaraz do pana zejdzie.
Usiadłem więc w fotelu w holu i zerknąłem na mężczyznę, który stał nieopodal i bacznie mi się przyglądał. Najwyraźniej chciał mieć na oku młodego rzezimieszka, z którym szlaja się brunetka.
- Liam? – usłyszałem i wstając, zwróciłem wzrok na szczyt schodów, gdzie stała jej zaskoczona postać. Jak ręką odjął, odeszły wszystkie złe emocje, a coś ciepłego i przyjemnego po raz kolejny zalało moje wnętrze, z kolei serce zaczęło nieco szybciej bić. Obserwowałem je zgrabne nogi, wyeksponowane krótką, ciemnoróżową spódniczką, gdy schodziła na dół i po chwili stałem ze swoim uzależnieniem twarzą w twarz. Jak kiedykolwiek mogłem obawiać się spotkania z nią? Przecież była wcieleniem łagodności. – Co ty tutaj robisz?
- Niespodzianka – uśmiechnąłem się lekko i mrugnąłem do niej okiem. – Musisz oddać mi moją książkę.
- Oh, tak – złapała aluzję. – Chodź, zostawiłam ją w ogrodzie.
Wyszliśmy na zewnątrz, zostawiając w holu wścibskiego rudzielca, a następnie zaprowadziła mnie na tył domu, gdzie roztaczał się olbrzymi sad. Była tak zaskoczona moim przybyciem, że przez dobre kilka minut nie mogła wyrwać się z oszołomienia i przyglądała się mojej twarzy z niedowierzaniem. Niespodzianka się udała.
- Ej, to ja – pomachałem jej ręką przed nosem. – Sama mówiłaś, że powinienem zobaczyć hrabstwo Kent. No, to przyjechałem nieco pozwiedzać.
- Trudno jest mi uwierzyć w to, że sam Liam Payne przyjechał do mnie z wizytą… - odpowiedziała, śmiejąc się nerwowo, a następnie zerknęła przez ramię. – Ale to nie był dobry pomysł, żeby akurat tutaj przyjeżdżać. Znaczy… mogliśmy umówić się gdzie indziej.
- Przecież tu mieszkasz – zaśmiałem się, nie rozumiejąc zbytnio co ma na myśli. – Zabraniają ci miewać gości?
- Nie o to chodzi – odpowiedziała szybko i pociągnęłam mnie za rękaw w bok, między drzewa. – Po prostu nie tutaj, okej? Zapewne wszyscy przykleili nos do szyb i nas podglądają.
- Kto? – po raz kolejny zarechotałem, bo ta sytuacja wydała mi się śmieszna. Nawet przed paparazzi się tak nie chowamy. – Okej, nieważne. To ja się zwijam w takim razie…
- Nie, poczekaj – chwyciła moją dłoń i popatrzyła na mnie przepraszającym wzrokiem. – Nie o to mi chodziło. Chcę się z tobą normalnie spotkać. Tylko nie tutaj. Długo ci zajęła podróż z Londynu?
- Właściwie to jestem tu już drugi dzień – przyznałem, czując, jak dłoń i ramię płoną pod jej dotykiem. – Wynająłem sobie pokój w centrum. Stwierdziłem, że muszę sobie troszkę odpocząć z dala od wszystkich.
- Naprawdę? – jej oczy błysnęły i uśmiechnęła się lekko, odgarniając brązowe loki za ucho. – Dobra, w takim razie jutro wezmę sobie wolne i spędzimy ten dzień razem. Co ty na to?
- Bajka – odpowiedziałem szczerze, a ona zachichotała i zaczęła iść w kierunku domu, przed którym się pożegnaliśmy.
Kilkanaście minut później z powrotem byłem w hotelu i humor zdecydowanie mi się polepszył. Teraz mniej – więcej wiedziałem czego oczekiwać. Najgorsze, czyli zobaczenie się z nią w ogóle, mam już za sobą i wiem, że ona dalej chce kontynuować tę znajomość. Co prawda jej dziwne zachowanie przed domem nieco mnie zaniepokoiło, ale nie mając wystarczająco dużo informacji, postanowiłem po prostu poczekać, aż sama mi o tym opowie, albo wypytać przy odpowiedniej okazji.
Korzystając z chwilowego poczucia braku zmartwień, czyli po prostu odrobiny szczęścia, położyłem się do łóżka i chwyciłem do ręki piątą część Harry’ ego Pottera, którą zacząłem niedawno po raz kolejny i zagłębiłem się w lekturze. Kiedy zapadł zmierzch, zszedłem do restauracji mieszczącej się na piętrze i z apetytem wchłonąłem obiad, a także dość spory deser. Po powrocie do pokoju jedynym, co mi pozostało, był długi prysznic i regenerujący sen.
Nazajutrz obudziłem się w bajkowym humorze mimo, że niebo było pochmurne. Wypiłem kawę i zjadłem lekkie śniadanie, po czym ubrawszy się w dres i założywszy na uszy słuchawki, wybrałem się na jogging. Muzyka i wysiłek fizyczny zajęły moją głowę na dwie godziny i akurat, kiedy wróciłem do swojego pokoju, dostałem od Annalei wiadomość, że jest w drodze do mojego hotelu i będzie za około pół godziny. Rzuciłem się biegiem do sypialni, żeby pozbierać parę rzuconych na fotel spodni, wyrzuciłem wszystkie butelki po wodzie mineralnej i otworzyłem drzwi balkonowe na oścież, żeby nieco wywietrzyć pomieszczenie. Kiedy pokój wyglądał reprezentacyjnie, sam wskoczyłem pod prysznic i dogłębnie wyszorowałem się z oznak wcześniejszego wysiłku. W momencie, kiedy opuściłem kabinę prysznicową, usłyszałem pukani do drzwi. Przyjechała wcześniej.
- Proszę! – krzyknąłem z łazienki i rozejrzałem się w poszukiwaniu czegoś do ubrania. Szlafrok został w sypialni i jedynym, co mi pozostało były moje czarne dresowe spodnie. Wsunąłem je na siebie i chwyciłem za ręcznik. Wycierając w niego swoją głowę, opuściłem łazienkę i zauważyłem brunetkę, stojącą w salonie. Serce mi stanęło i przez chwilę nie mogłem się ruszyć, mając na głowie ręcznik, lecz kiedy zdałem sobie sprawę, z absurdalności swojego wyglądu w tym momencie, od razu się otrząsnąłem. – Wybacz. Nie zdążyłem się ogarnąć.
- Aż tak długo śpisz? – zapytała, kładąc na fotelu swoją torebkę i zdjęła z ramion lekki, beżowy płaszczyk. Wyglądała cudownie. Obcisłe jeansy opięły jej zgrabne nogi, a biała bluzka z intensywnie niebieskim haftem przy dekolcie podkreśliła kolor oczu i lekką opaleniznę. Przyglądała mi się z nieukrywanym uśmiechem na malinowych wargach i lekkim rumieńcem, lecz widząc mój wzrok, od razu popatrzyła na swoje buty.
- Poranny jogging – odpowiedziałem tylko i przewiesiłem przez ramię ręcznik, chcąc zasłonić ociekającą wodą klatkę piersiową. Nie wstydzę się swojego ciała, ale miałem wrażenie, że nić, którą jesteśmy połączeni jest bardzo cienka i nie należy przekraczać pewnych granic. – Napijesz się czegoś?
- Kawy – powiedziała bez zastanowienia, a ja zadzwoniłem po obsługę hotelową. W czasie, kiedy czekaliśmy na zamówienie, zapytałem jak jej minął poprzedni dzień i niezobowiązująca pogawędka zapewne trwałaby w najlepsze, gdyby nie pukanie do drzwi. Kiedy dwie filiżanki oraz przekładaniec z ciasta red velvet i masy cytrynowej stanęły na stoliku, poszedłem przebrać się w bardziej odpowiedni strój – obcisłe jeansy, jasny podkoszulek z nadrukiem i marynarkę. Usiadłem na krześle obok i zatopiłem usta w ulubionym napoju, lecz po chwili dostrzegłem, że mina mojej towarzyszki nie jest zbyt pogodna. Opierała policzek na ściśniętej pięści i mieszała wolno kawę, wzdychając przy tym lekko.
- Co się stało? – zapytałem, nieco zaniepokojony jej nastrojem i podniosłem do ust widelec z kawałkiem wybornego ciasta.
- Nic takiego – odpowiedziała, podnosząc na mnie swoje bławatkowe tęczówki, a kiedy nasze spojrzenia się spotkały, lewy kącik jej ust powędrował nieco ku górze. – Pogoda jest okropna, a ja chciałam cię zabrać na spacer po mieście.
Zaśmiałem się, rozbawiony faktem, że taka błahostka popsuła jej samopoczucie aż tak bardzo i podniosłem się z krzesła. Wyciągnąłem dłoń w jej kierunku, a ona ją złapała i również się podniosła. Zaprowadziłem ją na swój przestronny balkon i podeszliśmy do barierki.
- Popatrz jakie piękne jest Dartford – powiedziałem z lekką ironią, zataczając dłonią półkole nad panoramą miasteczka. Zaśmiała się lekko i posłała mi sceptyczne spojrzenie. – Nawet w tak bury dzień ta mieścina nadaje sens życiu tysiącom ludzi! A poza tym, moja droga, mieszkamy w Anglii. Czego się spodziewałaś?
- Skoro tak to przedstawiasz – wzruszyła ramionami i wychyliła się przez barierkę. Serce na chwilę mi stanęło a przed oczami stanął obraz, jak osuwa się jej ręka i spada w dół. Trzeba było przyznać, że poczucie znajdowania się na dużej wysokości nie należało do moich ulubionych. Położyłem więc dłoń na jej ramieniu i przyciągnąłem lekko do siebie. – Co się stało?
- To niebezpieczne – mruknąłem, unosząc ku górze brwi. – A jakbyś wypadła?
- Czyżby się pan o mnie troszczył, panie Payne? – odpowiedziała, mrużąc oczy i uśmiechając się szelmowsko, a ja momentalnie odwróciłem się w kierunku drzwi, chcąc uniknąć odpowiedzi. – Mów!
- Chodź, mieliśmy iść na spacer – burknąłem, a ona tupnęła nogą jak małe dziecko. Westchnąłem ciężko i zerknąłem przez ramię. Miała dłonie skrzyżowane na piersi i usta zaciśnięte w wąską linię. Jakaż ona jest uparta… - Troszkę.
- Troszkę co? – uniosła do góry podbródek i potraktowała mnie sceptycznym spojrzeniem. – Proszę nie mówić półsłówkami.
- TROSZKĘ się o panienkę troszczę, panno Peacock – odpowiedziałem dobitnie, a ona uśmiechnęła się i lekkim krokiem podeszła do mnie, po czym obdarowała ledwo odczuwalnym pocałunkiem w policzek. Miałem wrażenie, że zaraz skonam. Zarówno ze świadomości, że nawiązuję z nią kontakt fizyczny, jak i samego faktu, że zostałem pocałowany, nawet, jeśli jedynie w policzek. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu, który uporczywie próbował wedrzeć się na moje usta, więc pokręciłem głową i przestąpiłem próg swojego pokoju. – To co, bierzemy parasol?
Niall Horan z uśmiechem godnym pozazdroszczenia wysiadł z pociągu na stacji kolejowej w Mullingar, a następnie złapał jedną z taksówek i polecił odwiezienie go do rodzinnego domu. Już nie mógł doczekać się spotkania z rodzicami i starszym bratem, kilku dni błogiego lenistwa a przede wszystkim domowych obiadków i podwieczorków u babci. Na samą myśl o pachnących ciastach ślinka napływała mu do ust, więc uśmiechnął się jeszcze szerzej i zapłacił taksówkarzowi, wysiadając przed domem. Przekroczył kilka metrów podjazdu i zadzwonił dzwonkiem. Chwile później zobaczył zaskoczoną twarz swojej matki, która po chwili przycisnęła go do siebie, mocno przytulając.
- Mój malutki syneczek - powiedziała, głaszcząc go po blond czuprynie i obdarowując tysiącem pocałunków. – Czemu nie powiedziałeś, że przyjedziesz?
- Niespodzianka – odpowiedział, wzruszając lekko ramionami oswobodził się z uścisku rodzicielki. – Mamusia, nakarmisz mnie?- Kobieta w odpowiedzi pociągnęła nosem i Niall po chwili zauważył, że w jej oczach pojawiły się łzy. Popatrzył na nią z przerażeniem i szybko do siebie przytulił. – Ej, co jest?
- Stęskniłam się za moim pączusiem głodomorkiem – jęknęła, a blondyn odetchnął z ulgą. – Chodź, mamcia da ci papu.
Niall zaśmiał się głośno i przekroczył próg rodzinnego domu. Wszedł do swojego dawnego pokoju na piętrze i zostawił tam torbę, po czym dokładnie wyszorował ręce i twarz. Kidy usłyszał z dołu swoje imię, zszedł do kuchni i zasiadł przy stole, gdzie czekał go olbrzymi talerz z ukochanym kurczakiem, ziemniaczkami i gotowaną marchewką. Rzucił się na niego jak opętany i pochłonął w kilka minut tylko po to, żeby matka nałożyła mu kolejną porcję. Na deser dostał jeszcze półkilogramowy kawałek ciasta i kakao, po czym zadowolony popatrzył na rodzicielkę i uśmiechnął się do niej czule.
- Kocham cię, mamusia – miauknął, a kobieta zachichotał i podeszła bliżej, po czym znów przytuliła jego głowę do swojej piersi. – Strasznie się stęskniłem! Ale gdzie są tata i Greg?
- Pojechali do warsztatu – powiedziała, siadając na krześle obok. – Zaraz powinni być.
Jak na zawołanie, przed domem rozległ się warkot silnika i po kilku chwilach ojciec Nialla, a także jego brat weszli do środka. Uściskał się z tatą, po czym chciał to samo uczynić z Greg’ iem, jednakże młody mężczyzna jedynie omiótł go pogardliwym spojrzeniem i zaczął wchodzić po schodach na górę.
- Gwiazdeczka – rzucił z jadem i zatrzasnął głośno drzwi swojej sypialni.
nawet nie potrafię powiedzieć, która scena podoba mi się najbardziej.
OdpowiedzUsuńwspominałam, że lubię przemyślenia Liam'a? ten chłopak naprawdę poczuł coś mocniejszego niż zauroczenie do Annalei.wydaje mi się, że ona coś ukrywa, chociaż mogę się mylić... Niall i jego mama są świetni! konwersacja pomiędzy nimi była przezabawna. :D o co może chodzić bratu Horana? czyżby miał do niego jakiś żal, po tym, jak stał się sławny?
[heartless-boys]
Normalnie to ja nie czytam blogów z 1D, twój jest trzecim. Nie to, że ich nie lubię... po prostu nie kręcą mnie i nic o nich nie wiem xD Więc samo to, że tutaj jestem od razu świadczy o tym, że historia musi mi się naprawdę podobać. Jestem strasznie wybredna jeżeli chodzi o opowiadania, czasem nawet nie chce mi się dokończyć pierwszego rozdziału. Jestem zachwycona tym jak wykreowałaś bohaterów. Styl pisania? Bardzo mi odpowiada. Czekam na ciąg dalszy!
OdpowiedzUsuńW wolnym czasie zapraszam do siebie, przeczytaj chociaż prolog, a może ci się spodoba! :)
www.stoned-bieber.blog.onet.pl
hahaha akcja z Niallem i mamusią mnie tak rozbawiła, że aż sie herbatą zadławiłam ^^ mamcia da ci papu! aww scena z Zaynem i tą dziewczyną mnie rozczuliła, nie pytaj dlaczego, może to ten wschód słońca :d no Liam w końcu zdobył sie na odwagę i pojechał do Lei :) oby im sie udało, trzymam kciuki i alleluja ci za to, że przeniosłaś sie na blogspot!
OdpowiedzUsuńUwielbiam Ciebie i to opowiadanie <3 I na nowo zakochuję się w Liamie... Można prosić o info o nn?
OdpowiedzUsuńWeszłam na Twojego bloga całkiem przypadkiem (w sumie nawet nie wiem jak :D) i pochłonęłam wszystkie rozdziały w kilka minut! Piszesz naprawdę niesamowicie, a skoro ja tak mówię to tak jest, bo mało komu prawię komplementy ;) Rozwalasz mnie dialogami, szczególnie tymi, które rozgrywają się pomiędzy chłopcami. Miękko w nogach mi się zrobiło po przeczytaniu poprzedniego rozdziału (scena z Zaynem i Carol). Będę czytać każdego następnego parta, możesz być pewna :) Zapraszam do siebie, niedługo rozpocznę nowe opowiadanie, a póki co możesz rozkoszować się tym już zakończonym :D heart-race.blogspot.com
OdpowiedzUsuń