poniedziałek
Two.
- Boże, Liam – powiedział Zayn, ściskając mocno moje przedramię. – Ja… Ja ją spotkałem!
- Kogo znowu? – uniosłem głowę znad swojego jagodowego deseru lodowego, patrząc na przejętą twarz przyjaciela. Przez moment próbowałem domyślić się o co chodzi, a potem nareszcie do mnie dotarło. – Gdzie? W kiblu?
- Tak! Znaczy… po drodze! – szepnął, po czym opadł na swoje krzesło, i przyłożył dłoń do czoła. – Ona jest tutaj kelnerką. Boże… gdybyś widział jaka piękna! Jakie ma nogi ibiust…
Rozejrzałem się dookoła w poszukiwaniu tegodomniemanego ideału, lecz jedynym, co dostrzegłem był pies, obsikującypobliskie drzewo. Westchnąłem więc ciężko i poklepałem bruneta po ramieniu..
- A wziąłeś numer? – zapytałem, chociaż doskonale znałem jego odpowiedź. Wyskoczył z fotela jak poparzony i pobiegł w kierunku wnętrza kawiarni, po drodze wyciągając telefon. – Zapłać rachunek!
Wracając z zakochanym na nowo Malikiem do domu, zacząłem zastanawiać się nad paradoksem naszej piątki. Louis jest stale z jedną dziewczyną. Niall cierpi na złamane serce. Harry kocha tylko swoją fujarkę. Zayn zakochuje się co piętnaście minut w nowym „ideale”, a ja… Cóż, ja to ja. Ja wciąż poszukuję tej mojej kobiety perfekcyjnej, która będzie miała…
Właśnie. Kobieta perfekcyjna powinna mieć…
- Liam stój! – wrzasnął nagle koło mojego ucha Zayn. Nacisnąłem mocno na padał, a samochód zatrzymał się tuż przed jakimś mężczyzną przechodzącym przez ulicę. – Przecież jest czerwone!
- Przepraszam – burknąłem tylko i westchnąłem nad swoją głupotą. Te moje myślowe letargi kiedyś doprowadzą do katastrofy samochodowej i będę miał na sumieniu czyjeś życie.
Kiedy znaleźliśmy się wewnątrz mieszkania, poczułem dziwne zmęczenie. Położyłem się więc na swoim łóżku, z telefonem na kolanach, po czym włączając Facebook’ a zacząłem odwiedzać poszczególne profile znajomych i fanów. W pewnym momencie dłonie mimowolnie powędrowały do wyszukiwarki i wystukały na ekranie „Annalea”. Niestety, brak wyników. Czy ona mówiła mi jak ma na nazwisko? Nie, chyba nie.
Wzruszyłem więc ramionami i odłożyłem telefon, po czym zawinąłem się w koc. Pora na drzemkę.
Dni mijały na ciężkiej pracy i koncertowaniu, i zanim zdążyłem się spostrzec, miałem za sobą dwa tygodnie. W piątkowe popołudnie zastanawiałem się, czy powinienem pójść do tego parku i na plac zabaw. Powinienem marnować czas na tego typu spotkania? A może zamiast tego po prostu pójdę jutro do klubu z chłopakami, jak przystało na dziewiętnastoletniego singla? Wątpliwości coraz bardziej zalewały mi umysł i w pewnym momencie, poziom skołowania sięgnął zenitu. Zawołałem więc Nialla, który natychmiastowo pojawił się w mojej sypialni i rozsiadł na łóżku tuż obok.
- Opowiedz mi swoją historię – zaczął poważnie, a ja parsknąłem śmiechem widząc jak próbuje grać terapeutę. Popatrzyłem na niego z pożałowaniem, a on machnął wesoło ręką i poprawił poduszkę. – No nie śmiej się, opowiadaj!
Opowiedziałem więc pokrótce, co wydarzyło się na parkowej ławeczce, a Niall dziko zarechotał, po czym rzekł:
- Mój drogi Liamie, czyżby Amor udziabał cię w dupsko? – uniósł ku górze brwi i pokiwał nimi sugerująco.
- Nie jestem zakochany kretynie – trzepnąłem go w ten pusty łeb. – Po prostu... No i nie wiem, czy powinienem tam iść. To takie durne…
- Szukasz tej swojej perfekcji tyle czasu, a kiedy jakaś się pojawia, to po prostu chcesz stchórzyć? – zapytał z niedowierzaniem, równocześnie przyjmując najskuteczniej działającą na mnie taktykę. Czasami zdumiewające jest to, jak dobrze mnie zna.
- Ohm, sam nie wiem – po raz kolejny wzruszyłem ramionami i podszedłem do okna, by przez chwilę poobserwować przechadzających się ulicami ludzi. Przytknąłem czoło do brudnawej szyby, a mój oddech zamienił się w parę i na niej osiadł. – Poszedłbyś?
- Lepiej żałować, że się coś zrobiło, niż, że się nie zrobiło – odpowiedział z miną intelektualisty, po czym podniósł się z łóżka i podszedł do drzwi. – Idź i w końcu znajdź se babę, bo na ręcznym długo nie pociągniesz.
Boże, co za palant… Z kim ja się zadaję?!
Rzuciłem w niego leżącym nieopodal pilotem od telewizora, ale blondyn zdążył już zniknąć za białymi drzwiami, na których zatrzymało się urządzenie. Roztrzaskując się na kawałki, upadło na granatowy dywan i swoim stanem smutno podsumowało mój stan.
W sobotę po południu ubrałem swoją ulubioną czerwoną koszulę w kratkę, założyłem na nos okulary i dziarskim krokiem opuściłem mieszkanie. Jackson w słuchawkach ipoda tylko dodawał mi otuchy, spacerowym krokiem więc dotarłem do parku i usiadłem na ławce, przy której ostatnio pożegnałem się z Annaleą i Frankiem. Wyciągnąłem słuchawki z uszu i uniosłem twarz ku górze, by nacieszyć ją odrobiną wiosennych promieni słonecznych. Bam! Coś dużego nagle wskoczyło na moje kolana powodując, że serce prawie wyrwało mi się z piersi.
- Frank! – usłyszałem obok siebie i zorientowałem się, że tym czymś był właśnie mały szkrab, który wskoczył na mnie zza krzaka. Sekundkę później, pojawiła się obok również jego niania. – Liam, jesteś!
Zadziwiony jej entuzjazmem, spojrzałem na pogodną twarz i uśmiechnąłem się do niej lekko. Zdając sobie sprawy z tego, że nie grzeszyła specjalnie powściągliwością, odwzajemniła uśmiech mocno się rumieniąc, po czym opadła na ławkę obok, a chłopiec poszedł bawić się do swojej ulubionej piaskownicy.
- Cześć Annaleo – powiedziałem po chwili, przypominając sobie, że wypadałoby się przywitać. Dziewczyna zaśmiała się głośno, po czym zdjęła z głowy biały beret, odsłaniając swoje włosy.
- Cześć – posłała mi długie, ciepłe spojrzenie, po czym zerknęła na piaskownicę i bawiącego się tam chłopca. – Przepraszam za niego. Jak zwykle robi co mu się podoba… Co za niemożliwe dziecko!
- Nie szkodzi – machnąłem ręką. – Słuchaj… nie chcę być wścibski, ale czy mogę zadać ci osobiste pytanie? – zerknąłem na nią katem oka, a dziewczyna skinęła twierdząco, rozpinając powoli guziki cienkiego płaszczyka. - Mogłabyś mi wytłumaczyć jak to się stało, że tak młoda osoba jest nianią dla dziecka?
- To jest bardzo dobra historia – uśmiechnęła się pod nosem, po czym zamknęła oczy i odwróciła twarz ku słońcu. – Moja mama pracowała jako gosposia w domu państwa Gate’ ów. Czasami zabierała mnie ze sobą do pracy. Frank ma starszego brata – Briana, z którym się bawiłam. Po jakimś czasie się zaprzyjaźniliśmy i byliśmy nierozłączni, wspólnie dorastaliśmy. Kiedy urodził się Frank, mimowolnie spędzałam z nim dużo czasu i dzieciak bardzo mnie polubił. Pani Gate zaproponowała mi pracę jako jego niania i dzięki temu otrzymuję prywatne wykształcenie razem z nim i jego starszym bratem.
Podczas gdy opowiadała, mogłem dokładnie przyjrzeć się jej postaci. Niewielki nos z paroma piegami, długie rzęsy rzucające cień na wciąż zarumienione policzki. Szczupłe ramiona i bajeczne włosy, opadające na nie kaskadami. Jej słowa były powolne i dało się w nich wyczuć nutkę melancholii, co w połączeniu z jej łagodnym głosem dawało osobliwy efekt.
- Miałaś sporo szczęścia – skomentowałem gdy skończyła, a potem zastanowiłem się nad swoim losem. Trzeba było przyznać, że i mnie szczęście nigdy nie opuszczało.
- A ty? – zapytała, a gdy popatrzyłem na nią pytająco zaczęła się śmiać. – Jesteś członkiem One Direction. Może mi coś opowiesz?
Poczułem się lekko zawiedziony. Co prawda, od początku wydawało mi się dziwne, że mnie nie rozpoznała, ale jak się okazało jednak doskonale wiedziała, kim jestem. Jakie to przykre, że sława zawsze wyprzedza człowieka o parę kroków.
- Ohm – mruknąłem z przekąsem, po czym wzruszyłem ramionami. – Jest jak jest… Nic specjalnego się nie dzieje.
- To zabawne – powiedziała, rozumiejąc, że nie jestem skory do rozmów w tym temacie. – Bo na początku w ogóle nie skojarzyłam. Dopiero jak chciałam znaleźć cię na Facebook’ u, to wyskoczył mi Liam Payne i zorientowałam się, że to przecież ty. Potem sama śmiałam się ze swojej tępoty.
- Ja jakoś ciebie nie znalazłem – uśmiechnąłem się lekko, na co machnęła ręką i wstała. Posłałem jej zdezorientowane spojrzenie, a ona zaczęła iść przed siebie.
- Przespacerujmy się, panie Payne!
Nawet nie zorientowałem się, kiedy minęło kilka godzin. W momencie, kiedy kładłem śpiącego Franka na tylnim siedzeniu taksówki było grubo po dziesiątej, a Londyn zwolnił dzienne tempo i rozświetlił się blaskiem neonów.
- Dziękuję za miłe popołudnie i kawałek nocy – uśmiechnęła się lekko Annalea i odgarnęła zakręcony kosmyk za ucho. Szczelniej otuliła się płaszczem, gdyż kwietniowe wieczory w Wielkiej Brytanii nie należały do najcieplejszych.
- Kiedy znów będziecie w Londynie? – zapytałem, przytrzymując drzwi taksówki a ona zastanowiła się chwilę, po czym smutno wzruszyła ramionami.
- Nie wiem, to nie zależy ode mnie. Ale obiecuję, że zadzwonię jak tylko się dowiem, okej? – mówiąc to, zarumieniła się uroczo i już miała coś mówić, gdy zniecierpliwiony taksówkarz odchrząknął znacząco. – Muszę iść. Dowidzenia, Liam.
- Do zobaczenia.
Młody mężczyzna, samotnie spacerujący bezludnymi uliczkami Londynu, kopnął stojącą na jego drodze puszkę po coca-coli, która potoczyła się po krawężniku i wleciała do otwartej studzienki kanalizacyjnej. Ominąwszy strumień wody, który wylewał się z pękniętej nieopodal rury, ruszył dalej przed siebie ślamazarnym krokiem i ciężko westchnął, po czym włożył zmarznięte dłonie do kieszeni skórzanej kurtki. W tym momencie jego głowę ogarnął dziwny bezwład i miał wrażenie, że ktoś wypchał go od środka słomą, i brakuje tylko chwili, żeby rozniecić płomyk i puścić wszystko z dymem. Doskonale zdawał sobie sprawę, że sam ten ogień sobie podkłada i to napełniało go niegraniczoną frustracją i poczuciem winy. Jednakże Zayn Malik należał niestety do takiego typu ludzi, którzy kierują się w życiu sercem, a nie rozumem. I właśnie takie podejście pakowało go często w emocjonalne dyby, z których później ciężko się było wydostać.
Westchnął więc ciężko zarówno nad własną głupotą, jak i niesprawiedliwością losu, po czym skręcił w uliczkę prowadzącą do budynku, w którym mieszkał wraz z czwórką przyjaciół. Wchodząc do windy, zdjął z głowy kaptur bluzy, poczochrał nieco swoje włosy i przeglądając się w lustrze, przywdział fałszywie wesołą maskę, z którą wszedł do mieszkania. Po kolei przywitał się z każdym mijanym przez siebie przyjacielem, po czym pod przykrywką zmęczenia, zamknął się w swojej sypialni na piętrze i zdjął wszystkie ubrania. Odkręcając w prywatnej łazience kurek z gorącą wodą, usiadł na brzegu wanny i przetarł dłońmi męczoną twarz, po czym wpatrując się bezwładnie w brązowe kafelki, zaczekał aż wanna się napełni. Kiedy tak się stało, zanurzył w gorącej wodzie swoje spięte ciało i zamknął oczy, chcąc oddać się stanowi otępienia. Jednakże pod jego powiekami wciąż pojawiał się obraz długich, sięgających pasa blond włosów, delikatnych ramion ozłoconych wiosennymi promykami słońca i dużych, zielonych oczu, które obserwowały go uważnie, kusząc intensywnością swojego koloru. I choć brunet doskonale wiedział, że tylko pogarsza tym swoją sytuację, wcale nie zamierzał przestać śnić na jawie.
Odkąd Zayn opuścił rodzinne Bradford po ostatniej wizycie, w trakcie zimowej przerwy, jego głowę, oprócz spraw codziennych zajmowała tylko jedna rzecz – Carol. Dziewczyna, którą zapamiętał jako wkurzającego patyczaka zmieniła się nie do poznania od momentu, w którym widział ją ostatni raz, a było to ponad sześć lat temu. Z początku w ogóle jej nie poznał, ale dostrzegając intensywnie zielone oczy, odnalazł w nich znajome figlarne iskierki, które mieszały się ze wspomnieniami z dzieciństwa.
- Zayn – powiedziała wówczas, równie zaskoczona jak on, bacznie przyglądając się całej jego postaci. – Boże, jak dobrze cię widzieć!
Rzuciła mu się na szyję, rozwiewając swoje długie i proste jak struna włosy. A gdy otoczyła go ramionami, poczuł nowy, lecz niezwykle przyjemny kwiatowy zapach. Objął ją delikatnie w pasie i przytulił do siebie, wciąż nie wierząc własnym oczom.
- Zmieniłaś się – zauważył niezbyt inteligentnie, a blondynka cicho zachichotała i odsunęła się lekko, by móc przyjrzeć się jego twarzy. Wciąż trwając w uścisku, mierzyli się ciepłymi i pełnymi czułości spojrzeniami, a na ich twarzach poszerzał się coraz bardziej beztroski uśmiech. – Cieszę się, że cię widzę.
- I wzajemnie – odparła, po czym chwytając go za rękę, zaczęła ciągnąć w kierunku salonu. – Chodź! Tak dużo mamy do opowiedzenia!
Ze wspomnień wyrwał go głośny huk z parteru, lecz postanowił go zignorować. Wyszorował się dokładnie gąbką, jakby chcąc zmyć z siebie niechciane myśli, po czym owijając się w gruby ręcznik, podreptał do swojego łóżka, zostawiając na posadzce mokre ślady stóp. Leżąc z zamkniętymi oczami pod grubą kołdrą, słyszał śmiechy i urywki rozmów przyjaciół, lecz w żadnym wypadku nie zamierzał w nich uczestniczyć. Dodatkowo, jakby chcąc podsumować jego podły nastrój, za oknem rozpętała się prawdziwa, wiosenna burza, która zrujnowała pogodnie zapowiadające się popołudnie. W tym stanie beznadziei, Malik powoli zapadł w płytki, niespokojny sen mimo, że było zaledwie szósta.
leaanna: cześć :)
liampayne: hej. co tam w Dartford?
leaanna: straszne nudy i dodatku pada deszcz. a co w Londynie?
liampayne: też pada i w dodatku nie mamy prądu już przez godzinę
leaanna: haha współczuję. rozumiem, że to nie sprzyja wenie twórczej…
liampayne: jak to nie?! wiesz jak ja ciężko się tu pocę pisząc do ciebie?!
leaanna: : D tak tak, pewnie!
liampayne: kiedy przyjedziesz?
leaanna: ja?! a może Ty byś się pofatygował, co? Frank o Ciebie pytał.
liampayne: no cóż, skoro Frank pytał, to jutro jestem w hrabstwie Kent z wizytą
leaanna: okej, mam przygotować powitalną kolację?
liampayne: oczywiście!
leaanna: co Jaśnie Książe sobie życzy?
liampayne: suflet z pięty strusia i móżdżek kapucynki w polewie grzybowej
leaanna: fuuuuuuuuuuuuu x)
liampayne: hahahaha, ale teraz pytam poważnie!
leaanna: oh, nie wiem… spróbuję jutro podpytać :(
liampayne: okej czekam na wieści. opowiadaj jak spędziłaś dzień…!
leaanna: ja? hm, okej… tak więc najpierw wstałam i ubrałam kapcie…
liampayne: hahaha z ominięciem takich szczegółów!
leaanna: okej, więc wstałam, zjadłam śniadanie, obudziłam Franka, pobawiliśmy się, przyszła nasza nauczycielka, zajęła się nim na dwie godziny, więc pojechaliśmy z Brian’ em na przejażdżkę rowerami, kiedy wróciliśmy trzy godziny siedziałam ucząc się, potem pojechałam do swojej babci z wizytą i siedzę teraz u niej. a Ty jak?
liampayne: hahaha mój dzień nie był tak urozmaicony jak Twój ; ( wstałem, pojechaliśmy do studia na pięć godzin nagrań, potem mieliśmy wywiad w radiu, potem Niall wystrzelił korkiem od szampana w sufit i zrobił w nim dziurę, oglądnęliśmy jakiś debilny film na hbo i zdechł nam prąd xD
leanna: o boże, jak on zrobił dziurę w suficie?
liampayne: tańczył z tym szampanem a potem go otworzył i samo się stało
leanna: po co wam szampan?
liampayne: świętowaliśmy, że Harry samodzielnie zjadł cały lunch i nie ubrudził się niczym xd
leanna: wy jesteście jacyś dziwni.
liampayne: no co ty xd??????!!!!!!
- Liam, co robisz? - twarz Louisa pojawiła się w drzwiach. Zastał mnie szczerzącego się do telefonu, z głową zwisającą do góry nogami z łóżka i w samych majtkach. – Y, nie przeszkadzam ci w czymś intymnym?
- Co?! – zaśmiałem się i podniosłem. – Nie, właź.
Kumpel podszedł niemrawo do mojego łóżka i rozwalił się tuż obok, po czym ciężko westchnął.
- Przybyłem w poszukiwaniu świętego spokoju – burknął. – Zayn zamknął się u siebie, a Niall i Harry bawią się w Indian i biegają po całym mieszkaniu strzelając do siebie z łyżek.
Wzdrygnąłem się na tę myśl i szybko podszedłem do drzwi, po czym zamknąłem je na klucz, nie chcąc narazić się na atak ze strony tych debili i… łyżek. Louis zaśmiał się krótko, po czym poprawił poduszkę pod swoją głową.
- Tak więc ja się zdrzemnę, nie przeszkadzaj sobie, chłopcze – odpowiedział, stylizując głos na starszą panią, po czym odwrócił się do mnie plecami i po chwili usnął.
Tymczasem ja wróciłem do przerwanej rozmowy. Zanim zdążyłem się zorientować, zapanowała noc, a wykończona Annalea położyła się spać. Zerknąłem na okno, za którym wciąż padał rzęsisty deszcz, po czym zasunąłem lniane zasłony i włożyłem na siebie spodnie od dresu. Widząc Louis’ a skulonego do pozycji embrionalnej na moim łóżku, przykryłem go kocem i na palcach opuściłem sypialnię, po czym cicho zamknąłem za sobą drzwi. Zerknąłem na zegar wiszący w korytarzu. Było grubo po północy, pozostali domownicy zapewne dawno już spali. Z zamiarem zrobienia sobie herbaty, zacząłem po omacku iść w kierunku schodów, gdy nagle zorientowałem się, że ze szczeliny w drzwiach sypialni Zayn’ a wydobywa się światło. Zapukałem cicho i po chwili ukazała mi się postać rozczochranego przyjaciela, którego oczy były zapuchnięte a pod nimi kilometrami rozciągały się śliwkowe worki.
- Wszystko okej? – zapytałem naiwnie, a brunet wzruszył ramionami. – Chodź, napijemy się czegoś.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Dość spokojnie w tej części. Wiesz, gdy pisałem o Iron Maiden, sądziłem, że moje pomysły są walnięte, ale widzę, że Ty masz podobnie : ) Coś dużo tu płaczą...mają wystarczająco dużo chusteczek? ;p Wgl. to coś krótki ten epizod
OdpowiedzUsuń