Wrzuciwszy do
walizki ostatni z białych podkoszulków, blondyn odetchnął ciężko i uniósł
ramiona ku górze, rozciągając tym samym obolałe plecy. Gdy poczuł ulgę od
napięcia, które towarzyszyło jego mięśniom od chwili przebudzenia z płytkiego
snu, sięgnął po półtoralitrową butelkę wody, która stała nieopodal i
odkręciwszy ją, napił się kilku sporych łyków. Od dłuższego czasu próbował,
niestety bezskutecznie, zgasić palące pragnienie i jakoś zapobiec bólowi głowy.
Niestety, jego organizm nie był dostosowany do spożywania alkoholu w takich
ilościach, jakie wchłonął poprzedniej nocy, i chłopak był tego świadom. A teraz
musiał ponosić konsekwencje swoich czynów.
Zamykając zamek
torby, zniósł ją na parter i postawił nieopodal drzwi wejściowych. Ubrał się i
jeszcze raz przeszedł po rodzinnym domu, by upewnić się, że nie zapomniał
niczego. Gdy włożył na nos przeciwsłoneczne okulary, gotów do wyjścia, napotkał
w drzwiach kuchennych filigranową postać swojej matki.
- Synku… -
zaczęła, lecz nie pozwolił jej skończyć.
- Dowidzenia mamo
– rzucił, niedbale ucałował jej policzek i chwytając do ręki torbę, opuścił
dom.
Maszerując przez
ogródek, w którym spędził całe swoje dzieciństwo, przełknął wielką gulę żalu i
rozgoryczenia. Zacisnął mocniej szczęki i poprawił okulary, które nieco mu się
ześlizgnęły z nosa, po czym trzasnął furtką. W tym samym momencie z za rogu
wyjechała taksówka, którą dla siebie zamówił. Wpakował się do środka wraz z bagażem
i pokierował kierowcę prosto na lotnisko. W tym momencie nie miał ochoty na
podróżowanie pociągiem, co zwykle sprawiało mu wiele frajdy. Chciał jak
najszybciej znaleźć się w Londynie, niekoniecznie w swoim mieszkaniu.
Po kilku
godzinach podróży, gdy jego białe trampki stanęły na londyńskim asfalcie,
odetchnął z wyraźną ulgą i skierował się ku postojowi taksówek. Kazał zawieść
się do jakiegokolwiek hotelu, po przeciwnej stronie miasta, od tej, gdzie stał ich apartamentowiec, a gdy
kierowca zaparkował przy wjeździe do jednego z nich, rozliczył się i spokojnym
krokiem wszedł do lobby. Przy recepcji zapłacił z góry za tydzień pobytu,
odebrał swój kluczyk, zastrzegając sobie absolutną prywatność, po czym wszedł
do windy i wyjechał na najwyższe piętro.
Wszedłszy do średniej wielkości pokoju z
dużym łóżkiem, barkiem i balkonem, rzucił swoją torbę na podłogę, a sam zwalił
się na biało-pomarańczową pościel. Przez chwilę przyglądał się sufitowi, myśląc
o niebieskich migdałach, a potem zadzwonił do obsługi hotelowej i zamówił dla
siebie sporych rozmiarów obiad. Podniósłszy się z łóżka, zawiesił spojrzenie na
barku i wyjął z niego butelkę brandy, po czym nalał do szklanki sporą jej
porcję. Gorzki smak sparzył jego język, tym samym przynosząc śmieszną w swej prostocie
ulgę.
Tak, wiedział w tym momencie, że jeszcze nie zdążył dojść
do siebie po ostatnim razie, ale w tym momencie nic lepszego na poprawę humoru
nie przychodziło mu do głowy. Cieszył się, że wrócił do Londynu i ma chwilę
czasu dla siebie, lecz ta radość przeplatana była żalem i brakiem zrozumienia.
Czuł się winny błędów, których nie popełnił i nikt nie mógł go w tej chwili
pocieszyć.
- Charlotte? – zapytał z niedowierzaniem, przyglądając
się dziewczynie a ona jedynie pokiwała głową. Wpuścił ją do środka i zamknąwszy
drzwi, podrapał się po karku. Młodszą siostrę Louisa zapamiętał całkowicie
inaczej, ale wtedy było to przelotne spotkanie. Jednakże był pewien, że wówczas
nie miała zgrabnych nóg, nieziemskiego biustu i ślicznego uśmiechu. – Ohm, pomogę
ci z tą walizką.
Wyniósłszy bagaż
na górę, zostawił dziewczynę samą, pozwalając jej się odświeżyć. W tym czasie
przyjechał dostawca pizzy, więc Styles położył na stole prujący przysmak, a
także napełnił dwie szklanki mrożoną herbatą. Kiedy Charlotte zeszła na dół,
była przebrana w krótkie spodenki i bokserkę, które wyeksponowały jej ciemną
karnację. Z długich, ciemnoblond włosów ściekało jeszcze kilka kropelek wody.
- Przepraszam, że
tak zwałam ci się na głowę – powiedziała, drapiąc się nerwowo na uchem i
usiadła na wskazanym przez niego miejscu.
- Daj spokój – uśmiechnął się lekko i nałożył
na jej talerz kawałek pizzy. – Jesteś poniekąd członkiem rodziny. Lepiej
opowiedz, co przywiało cię aż do Londynu.
- Od października
zaczynam tu szkołę – wzruszyła lekko ramionami, biorąc do ust kawałek pizzy. –
A przedtem mam jeszcze kilka wstępnych egzaminów i kursy douczające. Obiecuję,
że znajdę sobie mieszkanie jak najszybciej.
- Przecież możesz
tu zostać – zaśmiał się. – Będzie mi weselej. I tak wszyscy wybyli…
Oczywiście było
to kłamstwem, o wiele bardziej wolał samotne, błogie lenistwo, ale z drugiej
strony sam o sobie myślał, że zaczynał już trochę dziwaczeć i powrót do
posiadania współlokatora dobrze by mu zrobił.
- No właśnie,
gdzie podziała się reszta One Direction? – zapytała, wymowne rozglądając się
dookoła.
- Cóż, twój brat
siedzi u swojej dziewczyny, jak zapewne wiesz – wzruszył ramionami. – Zayn i
Niall pojechali do domu, a Liam… Cóż Liam podobno zwiedza Anglię w samotności.
Cokolwiek to znaczy…
Rozmowa trwała w
najlepsze, pizza zniknęła z talerzy i przenieśli się na sofę w salonie. Zanim
obydwoje zdążyli się spostrzec, zapanował wieczór. Styles włączył jeden z
filmów na DVD. Będąc w trakcie oglądania zostali absolutnie zaskoczeni. W całym
budynku nie było prądu.
- Harry? –
odezwała się niepewnie blondynka. – Jesteś tutaj? Co się stało?
- Nie mam pojęcia – zaśmiał się kędzierzawy i podniósł z
fotela, po czym po omacku pomaszerował do okna, które w tym momencie było
jedynym, lecz marnym źródłem światła. – Tylko nasz budynek nie ma prądu. Coś
się musiało popsuć.
- O matko –
westchnęła ciężko Charlotte i podkurczyła nogi pod brodę. – To pięknie…
Myślisz, ze długo to potrwa?
- Nie mam pojęcia
– odpowiedział, bezradnie wzruszając ramionami. – Chyba nie boisz się
ciemności?
- Ciut – miauknęła
ledwo słyszalnie, a chłopak w odpowiedzi głośno zarechotał. – Czemu się
śmiejesz?!
- To takie babskie
– odparł, wciąż się śmiejąc. – Niall też się boi. Poczekaj, zaraz coś
zaradzimy.
Zniknął na chwilę
za drzwiami kuchni, powoli przemieszczając się krok po kroku. Znał układ
mieszkania ale nie omieszkał poobijać sobie stóp o meble. Wygrzebał ze schowka
w kuchni parę długich białych świeczek, po czym powkładał je do szklanek.
Wróciwszy z powrotem do salonu ustawił je w kilku miejscach i odpalił.
- Od razu lepiej –
skomentowała blondynka, a Hary wrócił na swoje miejsce w fotelu. Przyjrzał jej
się bliżej. Jej oczy błyszczały uroczo w blasku płomyków, włosy pociemniały ale
za to twarz rozjaśniła się. Miał wrażenie, że w tym momencie widzi ostrzej niż
zazwyczaj. Kontury jej postaci wydawały się mu tak mocno zarysowane, że
wyglądała jak wycięta z innego komiksu i przyklejona do dosłownie czarnej
rzeczywistości Styles’ owego. – Co robimy? Idziemy spać?
- To będzie chyba
najlepsze wyjście – przyznał. – Chodź, zaprowadzę cię do pokoju Louisa.
Podniósłszy się
z fotela, chwycił za jedną ze szklanek i przemaszerował powoli kilka kroków w
kierunku schodów. Dziewczyna powtórzyła jego ruchy. Znajdując się przy Harry’
m, niepewnie chwyciła jego dłoń a chłopak uśmiechnął się nieco. Ciągnąc ją za
sobą, wszedł po schodach i przemierzył korytarz do trzecich drzwi, za którymi
znajdowała się sypialnia Tomlinson’ a.
- Dobranoc –
powiedziała cichutko, a chłopak odpowiedział jej tym samym, po czym wrócił na
dół. Zgasił wszystkie świeczki zostawiając jedynie tę, która znajdowała się w
jego dłoni, po czym poszedł do swojego pokoju. Przebrał się w spodnie do dresu
i położył na łóżku, po czym sięgnął po swój telefon. Podłączył do niego
słuchawki i już miał puszczać muzykę, gdy nagle usłyszał ciche pukanie. –
Harry?
- Tak? – odezwał
się, wyciągając kabelek z ucha. Blond główka Charlotte pokazała się zza drzwi.
- Ekhm – odchrząknęła niepewnie i weszła do jego sypialni
zamykając za sobą drzwi. – Czy mogłabym z tobą jeszcze chwilę posiedzieć zanim
nie zrobię się całkiem senna? Będę miała problem z zaśnięciem w tych
ciemnościach a boję się zostawić zapaloną świeczkę…
- Pewnie – uśmiechnął się lekko i poklepał miejsce obok
siebie.
- Dzięki – szepnęła
uradowana i podeszła do jego łóżka, siadając na nim. – Czego słuchasz?
- Coldplay –
rzucił i podał jej jedną słuchawkę. Ułożyła się na poduszce nieopodal niego i
wetknęła ją sobie do ucha. Cicho oddychając wsłuchiwała się w melodię. Harry
zdmuchnął blady płomyk świeczki i przez chwilę obserwował dym, który rozniósł
się w okolicy knota. Później przeniósł spojrzenie na leżącą na boku Charlotte.
Jej twarz, ledwo widoczna przez wszechpanującą ciemność, ozdobiona była
delikatnym uśmiechem. Długie, przeciągnięte czarnym tuszem rzęsy, rzucały cień
na zarumienione policzki. Długie blond włosy, założone za ucho rozpływały się
po szyi, plecach i poduszce. Zjechał wzrokiem niżej, na jej ramię i dłoń,
bezwładnie opadające na pościel, na oszałamiające wcięcie w talii i długie,
niczym nie osłonięte nogi. Była szczupła i delikatna, a charyzma i towarzyskość
zanikały, gdy powoli wpadała w sen, ustępując bezbronności. Chwilkę później,
gdy odkuł spojrzenie z jej nóg i wrócił na twarz, zorientował się, że zasnęła.
Najdelikatniej jak potrafił wyciągnął z jej ucha słuchawkę i odłożył telefon na
szafkę. Podniósł się cicho i przemaszerował na drugą stronę łóżka, po czym
uniósł ją powoli i położył po przeciwnej stronie, gdzie kołdra była odsunięta.
Otulił ją szczelnie, a sam wślizgnął się obok. Prawdopodobnie popełniał błąd.
Nie powinien spać w jednym łóżku z siostrą swojego przyjaciela. Nie powinien w
ogóle leżeć z nią w jednym łóżku. Nie powinien myśleć o niej jak o pięknej,
seksownej, traktować jak kobietę, czuć przyciąganie. Nie powinien, a jednak
było tak. Westchnął ciężko i sięgnął ku jej twarzy. Wziął w dwa palce jeden z
kosmyków jej włosów i przyciągnął go do swojego nosa. Wyczuł słodki zapach
malinowego szamponu zmieszanego z jakimiś perfumami. Zaciągnął się głębiej i
uśmiechnął, tym samym przysuwając do niej o kilka centymetrów.
Zasnął myśląc o
tym, jak bardzo ma przejebane.
Już dawno nie
zdarzały mu się takie dni, że od przebudzenia o poranku, na jego twarzy gościł
szczery, szeroki uśmiech. Zayn przyjrzał się niebu za oknem, które
odzwierciedlało jego nastrój. Błękitu nie zaburzała nawet najmniejsza chmurka.
Wygrzebał się z kołdry, która wyglądała jak poligon po ataku UFO i podreptał do
łazienki. Wziął odświeżający prysznic, dokładnie się ogolił i wypachnił, ułożył
włosy tak, że nawet jemu się spodobały (co niezbyt często się zdarzało) i wkładając
do kieszeni swój telefon, zszedł na dół. W kuchni jego starsza siostra przygotowywała
naleśniki. Nalał sobie kawy do kubka i podszedł do niej.
- Kocham cię –
szepnął jej do ucha, całując w policzek, po czym ukradł z talerza jeden z
placków i uciekł, uprzednio zabierając swój kubek.
- Pożałujesz
gnojku! – krzyknęła za nim, wymachując drewnianą łopatką. Zaśmiał się pod nosem
i przeżuwając pomaszerował na taras. Postawił na drewnianym stoliku kawę i
rozejrzał się dookoła. Na parapecie leżała paczka papierosów, którą zostawił
tam w nocy. Wyciągnął ostatniego i włożył sobie do ust. Zapalił. Po chwili trujący
dym wdarł się w jego płuca. Popił odrobiną gorzkiej kawy i położył głowę na
oparciu leżaka. Wpadł w błogostan.
- Co tam, synek? –
usłyszał za plecami. Nie musiał nawet odwracać się, by rozpoznać głos ojca.
Starszy mężczyzna usiadł na fotelu obok i sięgnął do kieszeni dresu, by
wyciągnąć z niego identyczną paczkę papierosów. – Powinieneś rzucić.
- Ty też – zaśmiał
się Zayn i wlepił spojrzenie w nieco pomarszczoną już twarz rodzica. – Jak tam
wątroba?
- Wciąż mogę pić whiskey
– zażartował i zaciągnął się, a jego dziedzic pokręcił głową z dezaprobatą.
Młodszy Malik wiedział, że prawienie ojcu morałów na temat dbania o swoje
zdrowie są równoznaczne z powiedzeniem Horan’ owi: „jedz mniej”. Brunet już nie
wierzył w rzeczy niemożliwe. – Co z tą
dziewczyną… Jak jej było? Catherine?
- Carol – poprawił
z przekąsem i odwrócił wzrok. Jak on kochał te momenty gdy sielankowa gadka przeradzała się w rozmowę na temat rzeczy
poważnych i trudnych. Chwilę milczał a ojciec nie poganiał go. Powoli wypalił
papierosa, a potem, zakładając nogę na nogę, półleżał i przyglądał się
błękitowi nieba. – Mama cię nasłała na spytki?
- Ta – przyznał od
razu i wzruszył ramionami. – Wiesz jakie są baby. Wsiadły na mnie we cztery z
twoimi siostrami i kazały iść pytać, powtarzając po sto razy, żebym nic nie
zapomniał.
Zayn wybuchł
szczerym śmiechem, ale nie poruszył tematu. Dopił swoją kawę i podniósł się z
leżaka. Podchodząc do przeszklonych drzwi rzucił jedynie przez ramię:
- Kocham ją, tato.
Ale co z tego?
Kilkanaście minut
później, ubrany w biały podkoszulek i ciemne jeansy maszerował uliczkami
Bradford w kierunku sklepu. Musiał kupić sobie nową paczkę szlugów i musiał usłyszeć
jej głos. Sięgnął po swój telefon i uśmiechnął się lekko, widząc jej śliczną twarz
na wyświetlaczu. Wcisnął „Carol” i poczekał trzy sygnały.
- Halo – odezwała się,
jak zwykle przeciągając samogłoski.
- Hej – rzucił,
próbując ją naśladować lecz ta próba okazała się nieudana. Zamiast seksownego półszeptu
wyszedł mu żabi skrzek. – Co robisz?
- Siedzę w wannie –
powiedziała to w taki sposób, że poziom testosteronu w organizmie Malika podskoczył
o sto sześć procent. – A ty?
- Y – odpowiedział
bardzo błyskotliwie lecz słysząc jej śmiech momentalnie się ogarnął. – Idę do
sklepu. Potrzebujesz czegoś?
- Właściwie… tak. – mruknęła. – Wiesz… bo moi rodzice sobie
poszli…
- Będę za dwie
minuty – rzucił i rozłączył się. Odwrócił się na pięcie i puścił się biegiem
wzdłuż chodnika. A biegł tak szybko, że przy furtce do jej posesji omal nie
dostał zawału.
- Nie chcę –
jęknąłem. Zdawałem sobie sprawę z tego, że brzmię w tym momencie jak
rozkapryszona dziewczynka, ale nie obchodziło mnie to. Annalea zaśmiała się
słodko i złapała za moje palce, które kurczowo zaciśnięte były na jej płaszczu.
– Nie.
- Liam, proszę –
odpowiedziała podobnym tonem i spróbowała oderwać moje dłonie. Bezskutecznie. –
Puść mnie…
- Nie –
odpowiedziałem, mocno akcentując to słowo. – Nigdzie nie pójdziesz.
- Muszę! –
zapewniła, ale zignorowałem to. – Kochany, ja mam pracę…
Po moim
kręgosłupie przeszła jakaś lodowata iskra. Kochany?
- Kochany? –
powtórzyłem za swoimi myślami, patrząc jej w oczy. W ciągu ostatnich kilku
godzin wyzbyłem się prawie do cna jakiejkolwiek nieśmiałości wobec niej.
- Kochany –
odpowiedziała z przekonaniem, przenosząc swoje dłonie na mój kark. Tym samym
zmniejszyła dystans między nami jeszcze bardziej. – Nie chcesz być „kochany”?
- Chcę – zapewniłem,
uśmiechając się, a ona odwzajemniła ten gest. Jej lewa dłoń pogłaskała mój
policzek, podczas gdy prawa wciąż zaciśnięta była na karku. Puściłem jej
płaszcz, ale otuliłem szczelnie ramionami jej ramiona. – Po prostu nie chcę,
żebyś wracała do domu.
- Ja też wolałabym tu zostać – szepnęła mi do ucha,
unosząc się na palcach. – Ale nie mogę. Gdybym mogła…
- To co? –
podchwyciłem, łapiąc za jej podbródek. Zmrużyłem podejrzliwie oczy i zerknąłem
w jej błękitne tęczówki, które dobrze już znałem, ale wciąż wydawały mi się
czymś nowym. – Hm?
- Nie interesuj się
– odparła zgryźliwie i wystawiła mi język. Zaśmiałem się szczerze. Uwielbiałem
w niej to, że nawet w takim momencie potrafi być bezczelna. – To jak, puścisz
mnie?
- A jaką będę miał
gwarancję, że wrócisz?
Dłuższą chwilę
milczała, bacznie mi się przyglądając. Oblizała wargi, zmrużyła oczy i
uśmiechnęła się ledwo zauważalnie, po czym łapiąc za klapy mojej marynarki, po
raz kolejny uniosła się na palcach i złożyła na mych ustach lekki pocałunek.
- Taka gwarancja
wystarczy? – szepnęła, ledwo odrywając swoje wargi od moich.
- Tak – odpowiedziałem równie cicho, po czym puściłem ją
i pozwoliłem wsiąść do taksówki.